piątek, 12 maja 2017

prolog

Czy sekretne trzymanie się za ręce, skradanie pocałunków w tajemnicy i rozmowy do późnych godzin można nazwać czymś więcej? Czy potrzeba bycia tam gdzie był on, ciągłe podróże i okłamywanie brata, że pokochało się jego pasje i chciało się ją poznać, było złe? Czy postępowałam niewłaściwie uciekając od własnego życia i wybierając coś więcej, kogoś więcej? Czy zrobiłam coś nie tak? Wtedy myślałam, że nie. Życie chwilą wydawało się cudowne, ale prawda była taka, że powoli uzależniałam się od drugiej osoby i kompletnie tego nie dostrzegałam. Wystarczyło zaledwie półtora miesiąca, żeby wpaść w pułapkę, z której nie było żadnego wyjścia. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że to nie są tylko zwykłe spotkania, patrzenie sobie prosto w oczy i dyskretne uśmiechy pod nosem. To były krótkie chwile, na które czekało się cały tydzień, o których marzyło się przy każdej codziennej czynności. Perspektywa tych spotkań sprawiała, że potrafiłam uśmiechać się, kiedy życie dawało mi w kość i powodowała, że miałam siłę stawić czoła swoim zmorom.
Wiele razy zastanawiałam się czy już wtedy kochałam. Czy wtedy to była już miłość, która wypełniała każdą komórkę mojego ciała i unosiła kilka metrów nad niebem, czy jednak jedynie potrzeba bycia blisko. Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego tamtego wieczoru w knajpie jego postać tak bardzo mnie zaintrygowała, dlaczego nie przeszłam obok jego osoby obojętnie i nie usunęłam się z jego świata zanim w ogóle się w nim pojawiłam. Co takiego w sobie miał, że nie potrafiłam sobie odpuścić i po prostu wrócić do swojego normalnego życia. Zastanawiałam się wiele razy, ale nigdy nie poznałam na te pytanie żadnej odpowiedzi.
Nasze spotkania były krótkie, nasza cała historia była krótka. Zaczęła się tego fatalnego dnia po zakończeniu Turnieju Czterech Skoczni i trwała jedynie dwa miesiące. Krótkie dwa miesiące. W Planicy niespodziewanie wszystko się posypało. Mój piękny świat runął jak domek z kart i spłonął na ognisku w najmniej spodziewanym momencie. Często tłumaczyłam sobie, że po prostu straciłam gdzieś po drodze czujność i nie dostrzegłam żadnego znaku, który mógłby mi pokazać, że nie było jak w bajce. Wszystko w jego i moim świecie funkcjonowało tak jak chciałam i pragnęłam. Gdzie pojawiła się pierwsza rysa? Kiedy? Dlaczego? Po co to wszystko było? Kim on dla mnie był?

Gregor nauczył mnie przede wszystkim tego, żeby zawsze w życiu mieć pasje. Wszystko może przemijać, dni mogą się zmieniać, lata mijać, ale człowiek musi mieć swoją pasję, do której może wrócić w każdej sekundzie swojego życia. Tak właśnie mówił o skokach człowiek, który w najbliższej przyszłości miał stać się żywą legendą swojej dyscypliny. Może był wtedy lekko podpity, trochę nieświadomy wypowiedzianych słów, ale w jego oczach można było dostrzec najprawdziwszy żar, potrafiący ogrzać skute lodem pomieszczenie. Może to właśnie ten płomień sprawił, że w tak krótkim momencie pokochałam sport, którym Thomas nie potrafił zarazić mnie przez 20 lat mojego życia. Może to właśnie to sprawiło, że oszukiwałam własną rodzinę i brata i angażowałam się w coś zakazanego. W jednym momencie zrozumiałam, że tą ścieżką chcę podążać i trzymać jego rękę w swoim uścisku, chcę być częścią tego wielkiego świata. Nie wiem kiedy to się stało, ale zanim się obejrzałam, Gregor nie był już zwykłym facetem, którego przypadkiem spotkałam w knajpie, lecz stał się mężczyzną, który torował moją drogę. Nagle trzymał mnie za rękę i prowadził wzdłuż zaśnieżonej ulicy. Nagle trzymał moją twarz w uścisku i składał na moich ustach najpiękniejszy pocałunek w moim życiu. Nagle znajdowaliśmy tysiące wspólnych tematów i wracaliśmy do pokojów hotelowych grubo po północy. Nagle potrafiliśmy śmiać się z tych samych pięknych rzeczy i odnajdywać tysiące wspólnych tematów. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie. Liczył się tylko jego uśmiech, świadomość drugiego 36,6 tuż obok siebie. Bo to właśnie tak wyobrażałam sobie tą szaleńczą miłość, dla której traciło się oddech. Wyobrażałam sobie sekretne uśmiechy, lekkie uderzenia dłonią o dłoń i wspólne podążanie przed siebie. Tylko, że my nie stawialiśmy kroków naprzód. Staliśmy w miejscu i obserwowaliśmy jak świat ucieka nam z rąk.

ohh you let your fear run wild / time has cometh as we all oh, go down / yeah but for the fault, oooh, my... / do you dare to look him right in the eyes? Yeah

Tamtego weekendu w Planicy nie zdarzył się żaden cud. Gregor nie odzyskał swojego prowadzenia w Pucharze Świata i nie wygrał Kryształowej Kuli. To było do przewidzenia, ale tak już jest, że potrafisz zrozumieć coś dopiero kiedy zobaczysz jakieś potwierdzenie: klasyfikacje zapisaną na papierze, tabele wyświetloną na telebimie, nagrodę za zajęcie drugiego miejsca. Musisz mieć potwierdzenie. Dopiero wtedy jesteś w stanie dopuścić do swojej świadomości, że coś, czego tak bardzo się bałeś, naprawdę się wydarzyło. Dopiero wtedy jesteś w stanie stracić całą nadzieje i uznać wyższość przeciwnika. Gregor stał na podium, uśmiechał się, ale w głębi serca wszyscy wiedzieliśmy, że to nie jest to, że to zwyczajna gra pozorów. Do jego świadomości dotarło, że to nie on jest dzisiaj najlepszy. Nie jest najlepszy w tym sezonie, mimo że przez długi czas był. Mogę jedynie się domyślać, że ta wiedza była dla niego po prostu nie do zniesienia.
Stałam tamtego dnia na trybunach wśród kibiców i zastanawiałam się co teraz będzie, jak może potoczyć się to wszystko dalej. Myślałam nad tym czy to początek naszej drogi i nie brałam nawet pod uwagę opcji, że tamtego dnia mogliśmy się pożegnać. Z góry założyłam, że będzie w stanie poświęcić dla mnie wiele, że być może poświęci dużo więcej niż sama od niego oczekuje. Zapomniałam jednak o jednej bardzo ważnej rzeczy, o najważniejszej rzeczy ze wszystkich. Zapomniałam jak mówił, że skoki są dla niego najważniejsze na świecie, że oprócz nich, nie liczy się już nic więcej. Może gdyby nie to, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Może wtedy nie zakochałabym się tak bardzo, nie wzięłabym go jako cholerny pewniak i nie łapała za dłoń zbyt często. Może gdyby moja pamięć była lepsza, nie rozpadłabym się tamtego dnia na tysiąc pojedynczych kawałków. Może potrafiłabym wymazać w końcu z pamięci ten cholerny marcowy dzień. Może. Może by się udało.

ohh cause they will run you down, down til the dark / yes and they will run you down, down til you fall / and they will run you down, down til you go / yea so you can't crawl no more...

Tamtego dnia słońce już dawno zaszło za horyzontem, kiedy leżeliśmy obok siebie, a ja splotłam swoją dłoń z jego. Miałam wrażenie, że pasują do siebie idealnie, więc uśmiechałam się delikatnie pod nosem i wdychałam jego cudowne perfumy. Czułam się w tamtym momencie jak w raju, jakby to właśnie było moje miejsce na świecie. Jakbym została stworzona do leżenia obok niego i wpatrywania się w nasze splecione palce. Nie liczyło się nic więcej prócz tej jednej, wyjątkowej i pięknej chwili, bo to był prawdopodobnie najszczęśliwszy moment w całym moim życiu. Leżałam przecież obok mężczyzny, który przewrócił mój świat do góry nogami. Nie mogło liczyć się nic więcej.
-Kocham cię.
Zawsze zastanawiałam się jak to jest, kiedy mówi się kocham. Czy rzeczywiście czuje się wtedy miliony motyli, które wypełniają twój brzuch? Czy rzeczywiście lata się z głową w chmurach i widzi świat jedynie w różowych barwach? Czy naprawdę nigdy później nasze życie nie jest już takie samo, wszystko się zmienia?
Powiedziałam to tak po prostu, bez zastanowienia. Wydawało mi się, że to było takie oczywiste. Miałam wrażenie, że odpowiedniejsza chwila może już nigdy nie nastąpić. Kiedyś obiecałam sobie, że nigdy nie będę dusić uczuć w sobie. Nie będę udawać, że coś mnie nie obchodzi, że jestem pusta i odporna na otoczenie. Nie. Obiecałam sobie, że nigdy nie skażę się na mękę jaką jest ukrywanie tego, co naprawdę się czuje.
Powiedziałam, że go kocham i nie żałowałam tego ani przez chwilę. Poczułam się jakbym złapała ogromny haust powietrza. Miałam wrażenie, że mogę wstać, przebiec pięćdziesiąt kilometrów i ani trochę się nie zmęczyć. Tak, to była miłość w najprawdziwszym wydaniu. Tak mi się wydaje. Miłość, o której pisze się książki; opowiada innym ludziom. Miłość tajemnicza, ale jednocześnie najgłębsza ze wszystkich. Budząca tysiące emocji na sekundę; taka, od której drży każda komórka naszego ciała. Miłość upajająca jak narkotyk, jak najgorszy rodzaj uzależnienia. Przez tę miłość przestajemy myśleć racjonalnie, widzieć racjonalnie. Miłość, która zakłada klapki na nasze pełne uczuć oczy. Po prostu ogranicza nasze pole widzenia. Usypia czujność.
Uśmiechałam się jak głupia w pustą przestrzeń. Gregor podniósł lekko głowę, odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy i mnie pocałował. To było krótkie, krótsze niż kiedykolwiek wcześniej. Takie niestaranne. Takie niechlujne. Później uniósł moje ciało i lekko się przesunął. W końcu uśmiechnął się delikatnie pod nosem i wyplątał swoje palce z mojej dłoni. Ta opadła na białą pościel i oddała część nadziei w pustą przestrzeń. B y ł a m  p o g u b i o n a.
Gregor usiadł na brzegu łóżka, ubrał bokserki. Później przejechał prawą dłonią po swoich szatynowych włosach. Ten ruch był niepewny, wolny. Taki chaotyczny. O ile jeszcze kilka sekund wcześniej w mojej głowie tylko tliła się niepewność, lekko budziła się wątpliwość, teraz byłam zdezorientowana. T r o c h ę  p r z e s t r a s z o n a.
Nagle zrobiło mi się zimno, wstrzymałam oddech. Zmierzwiłam w dłoni pościel. Zacisnęłam na niej paznokcie. To wcale nie musiało oznaczać niczego złego; nie musiało budzić żadnych złych emocji. Tyle tylko, że ja byłam zakochana. Och tak, byłam zakochana. Czułam to każdą komórką swojego ciała. W moich żyłach krew pulsowała znaczenie szybciej na samą myśl o nim. To nie było zwykłe zauroczenie jak u nastolatki. Był w moich myślach dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jego perfumy pachniały jak tlen. Jego głos koił moje nerwy, uspokajał mnie. Cały Gregor był w mojej głowie ideałem. Nie było na świecie osoby bardziej perfekcyjnej, bardziej kompletnej od niego.
Tak, to była miłość. A ja bałam się odrzucenia, bo podobno ideały upadają i rozbijają się z hukiem o powierzchnie; podobno ideały zawodzą; niszczą nas jako ludzi.
-Gregor? – Nie odpowiedział. Pomieszczenie wciąż wypełniała cisza. To obudziło we mnie pierwsze zalążki paniki, dało taki mały znak, że coś jest nie tak. Potrzebował czasu. Tak, zdecydowanie potrzebował czasu. Powtarzałam sobie, że przecież ja też czasami tak mam, że muszę popatrzeć w pustą przestrzeń i przemyśleć kilka ważnych spraw. Nie możemy podejmować decyzji zbyt pochopnie. Musiałam się uspokoić. Musiałam dać mu ten potrzebny czas.
Jednak Gregor na mnie nie spojrzał. Oparł łokcie na swoich udach, przycisnął kciuki do oczu. Odetchnął. Wypuścił z płuc tak długo wstrzymywane już powietrze. Siedział, a ja tak uparcie wpatrywałam się w jego sylwetkę, próbując zmusić go do jakiegoś ruchu, wymusić na nim jakikolwiek gest.
Najgorsze było to, że on nie miał żadnej skazy. W świetle księżyca wyglądał pięknie – jak dar; jak brylant, który chroni się z całej swojej siły i mocy. Jeszcze kilka minut wcześniej trzymałam ten drogocenny skarb w swoich ramionach. On dotykał mnie, całował. Dla takiego kryształu można poświęcić wiele. Ja mogłabym poświęcić nawet wszystko bez ani jednej sekundy zastanowienia. Przy nim nie liczyło się nic więcej w moim życiu. Przy nim nie pamiętałam już co robiłam kilka godzin wcześniej. To absolutnie nie było ważne. Tak po prostu odchodziło w niepamięć. Wszystkie złe decyzje podjęte przed spotkaniem z nim były tylko zwykłymi błędami bez znaczenia.
Przez cały czas byłam przekonana, że mogłam milczeć z nim godzinami, jednak właśnie wtedy po raz pierwszy poczułam, że ta cisza mnie niepokoi; budzi we mnie ogromny strach. Nagle zabrakło mi języka w budzi, słowa ugrzęzły w gardle. Nie miałam już odwagi kolejny raz wypowiedzieć jego imienia. To było zwykłe sześć liter, ale jednocześnie najtrudniejsze do wyszeptania słowo w całym moim życiu. Siedziałam i czekałam aż to on wykona jakiś ruch. Gdybym wtedy wiedziała.. Gdybym wiedziała jakie słowa przerwą cisze; jakie słowa po prostu ją rozerwą, znalazłabym w sobie tę siłę i otworzyła wargi jako pierwsza. Nie jestem jednak jasnowidzem. Nigdy nim nie byłam.

Są takie chwile, które sprawiają, że cały świat się zawala; wszystko niszczy się i upada jak domek z kart. Fundamenty ulatują jak piach na wietrze; marzenia prószą się jak śnieg w zimowe dni. Są takie chwile, słowa, zdarzenia, kiedy czas się zatrzymuje. Wskazówka zegara tyka, ale my mamy wrażenie, że ona w ogóle się nie rusza. Jest tylko tik i nic więcej. Nie ma żadnego więcej dźwięku. Coś się kończy i już nigdy ma do nas nie wrócić. Bez żadnego ostrzeżenia musimy pożegnać się z najbardziej wartościową osobą lub rzeczą w całym naszym życiu. Nagle tracimy wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Czary mary i nic nie ma. Pozostaje pustka. Tamtej nocy coś się zatrzymało; świat się zawalił; szklanka z wodą była pusta. Nadzieja się wypaliła.
Wiecie co powiedział?
Jest wiele zdań, które pragnie się usłyszeć od mężczyzny, którego się kocha. Nie musi być to szczere wyznawanie uczuć, oświadczyny, sakramentalne tak, nawet nie chodzi tutaj o zwykłe komplementy. Liczą się gesty. Proste wyznania. Ciche szepty, które rozrywają ciszę.
Jego głos był jednak mocy, silny. Nie było w nim żadnego drżenia, żadnego załamania. Ani krzty szeptu. Miał w sobie dystans, dużą niewiadomą. Z początku myślałam, że żartuje. Ale takich słów nie rzuca się na wiatr. Takie właśnie słowa zarezerwowane są dla tego tonu. Tonu, który wbija je w nas jak szpilki w tablicę korkową. Tych dziur nie da się później w żaden sposób naprawić. Tkwią w nas i przypominają o przeszłości. Kilka blizn na lewej dłoni? Nie, to nie o to tutaj chodzi. Mam na myśli krwawe ślady wewnątrz nas. Poharatane wnętrzności.
-Nic do ciebie nie czuje.
Właśnie to wtedy powiedział. Wydawało mi się, że rozpatrzyłam w głowie wszystkie opcje – od najradośniejszych, kiedy również wyznaje mi miłość, do najbardziej bolesnych, jednak nigdy nie spodziewałam się, że z jego gardła mogą wydostać się takie słowa. Na początku leżałam i nie rozumiałam, co do mnie powiedział. Sens tego zdania w ogóle do mnie nie dotarł. Rozchyliłam lekko wargi, wzrok znów utkwiłam w jego plecach, ale musiało upłynąć naprawdę wiele sekund nim zaparło mi dech w płucach, nim przestałam oddychać. W tamtym momencie wydawało mi się, że ktoś po prostu odebrał mi tlen, że ktoś perfidnie zaciskał na mojej szyi z ogromną siłą swoje dłonie i czekał aż skonam. Jakby spadł na mnie ogromny głaz, a ja nie miałam siły go podnieść. Nie chciałam go podnosić. Nie chciałam w to uwierzyć.
Przecież to nie mogła być prawda. Nie po tym wszystkim, co dosłownie przed chwilą się wydarzyło. Przecież się z nim kochałam. Otworzyłam się przed nim jak jeszcze nigdy przed żadnym mężczyzną do tej pory, zaufałam mu jak jeszcze nigdy nie ufałam nikomu. Przecież byłam w stanie oddać mu całe swoje życie; powierzyć cały swój świat, żeby chociaż przez chwile poczuć się wyjątkowo. I tak właśnie postąpiłam. Jeszcze kilka minut temu mnie całował, pieścił, szeptał czułe słówka, a ja miałam wrażenie, że to miało miejsce miliony lat temu. Nigdy się nie wydarzyło. Nigdy go nie pokochałam. O n  n i c  d o  m n i e  n i e  c z u ł.
Poczułam przerażający chłód, a moja nagość wcale mi nie pomagała. Przez moje ciało przeszły dreszcze. Jeżeli tak czuje się człowiek, którego życie nagle rozsypuje się na drobne kawałeczki, to ja nie chciałam nim już być. Oddałabym wszystko, żeby w tamtym momencie chociaż na chwile zmienić się w ogromny, ciężki głaz, o który co jakiś czas uderza tafla wody, bo byłby to ból zdecydowanie mniejszy od tego, który sama czułam, który był nie do zniesienia. On nic do mnie nie czuł. Te słowa jak echo brzmiały w mojej głowie. To nie pozostawiało żadnych złudzeń. Było gorsze od jakiegoś durnego Nie kocham cię czy Nie chcę cię znać, bo gasiło wszelką nadzieje. Gasiło ostatni jej płomień. Nic.  Nic nie czuje.
Wszystkie moje wyobrażenia w jednej chwili stały się kłamstwem. Ostatnie tygodnie okazały się zwykłym złudzeniem. Los był dla mnie wyjątkowo okrutny – zakochałam się i oddałam mężczyźnie, który nic do mnie nie czuł. Któremu byłam kompletnie obojętna. Nie kochał mnie ani nie nienawidził. Cholerny paradoks.

and way down we go-o-o-o-o / way down we go / say way down we go uhh / ohh cause they will run you down / down til you fall / uhh way down we go...

Musiałam coś powiedzieć. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Nie zauważyłam nawet momentu, w którym zaczęłam płakać i dusić się we własnym cierpieniu. Nagle pomieszczenie, w którym spędziłam dwa najlepsze dni w swoim życiu, przeżywałam najpiękniejsze chwile w swoim życiu, wydawało mi zupełnie obce, jakbym zobaczyła je dopiero pierwszy raz. Otworzyłam usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydostał. Gregor jednak tego nie widział. Nie spojrzał na mnie od momentu, kiedy wyznałam mu miłość. Wieki temu.
-Więc po co to wszystko było? – Szepnęłam.
Kiedy wypowiedziałam to pytanie na głos, zdałam sobie sprawę z tego jak głupie ono było, jak bezsensowne, jak retoryczne. Odpowiedź była tak banalna i głupia. Wręcz sama machałam nią sobie przed oczami i krzyczałam jaką idiotką w rzeczywistości byłam.
Zdobył to, co chciał. Zaliczył cię.  Zaliczył cię, a później okazało się, że go kochasz i wszystko przestało być idealne. Ot, cała prawda. Nic więcej nie trzeba było dodawać. Poczułam się brudna i oszukana. Taka zdradzona. Tak bardzo nienawidziłam w tamtym momencie i jego, i siebie. Było mi po prostu wstyd. Chciałam stamtąd uciec. Napić się, spalić, naćpać, zapomnieć. Zrobić cokolwiek, żeby tylko o tym nie pamiętać chociaż przez chwilę.
-Głupie pytanie. – Zaśmiałam się i skrzywiłam. Przemawiała przeze mnie histeria. Płakałam i powoli przestawałam kontrolować każdy swój ruch. Wstałam i zaczęłam rozglądać się za swoimi ubraniami, lokalizować ich położenie. Plan był jasny: iść jak najdalej. Nie liczył się mój wygląd, ubiór czy stan. Wyjść, po prostu musiałam wyjść.
-To nie tak...
-A jak?! – Rzuciłam spodniami, które trzymałam w dłoni i spojrzałam na niego. Jego wzrok utkwiony był we mnie. To był cios. Nie spodziewałam się, że się odwrócił. Przysięgam, że kompletnie się tego nie spodziewałam. Gdyby przez moją głowę chociaż przez chwilę przyszła myśl, że on na mnie patrzy, w życiu bym tego nie zrobiła. Nie chciałam go już nigdy więcej oglądać. Nie chciałam go słuchać. Nie mogłam znieść świadomości, że on na mnie patrzy. W jednym momencie osoba, którą bezgranicznie kochałam, która wywróciła cały mój świat do góry nogami, przewróciła fundamenty mojego życia, stała się zbrodniarzem, człowiekiem bez serca. Największą porażką mojego życia. Zdrajcą. Pijawką. Rakiem, którego muszę zabić, pokonać, od którego muszę uciec.
-A jak to było? Przeleciałeś mnie, bo co? – Mój głos był pewny. Nie spodziewałam się, że mnie na to stać. – Bo wydawało ci się, że postępujesz dobrze? Czy może wyświadczyłeś mi przysługę? Robiłeś to z dobroci serca? Powiedz, Gregor, dlaczego tak perfidnie pozwoliłeś mi uwierzyć, że mogę ci ufać? Przecież ja pozwoliłam ci..
Głos mi się zawiesił. Byłam idiotką. Ta świadomość mnie zabijała; sprawiała, że czułam się jeszcze gorzej. O ile w ogóle można było czuć się gorzej. Nigdy nie spodziewałam się, że on może tak mnie zranić. To jasne – bałam się każdego dnia. Nic nigdy sobie nie deklarowaliśmy, nie było żadnych poważnych słów. To mnie przeraziło. Nie było poważnych słów, więc nie mogło być poważnych i odpowiedzialnych czynów. Ale czy seks akurat z nim nie łamał tego schematu? Dla mnie to było coś więcej, najważniejsze wydarzenie w moim życiu. Czy to nie powinno świadczyć o tym, że traktowałam go poważnie? Czy to nie powinno pokazać mu jak ogromne uczucia do niego żywię? Oczywiście, że tak. A on to po prostu perfidnie wykorzystał. Świadomość, że tak właśnie było, uderzyła we mnie na tyle mocno, że znów zapomniałam jak się oddycha.
-Nie mogę na ciebie patrzeć. – Szepnęłam, zakładając spodnie. Miałam gdzieś, że na mnie patrzy, że znów ogląda mnie nagą. To pokazywało jak wiele zmieniło się zaledwie w ciągu kilku godzin. Kiedy jeszcze słońce było na niebie, czułam ogromny wstyd. Teraz nie liczyło się zupełnie nic. Jakie znaczenie mogło mieć to czy ogląda mnie nagą, skoro już nigdy więcej mieliśmy się nie spotkać? Żadnego. Nie miało żadnego znaczenia. Wstyd uleciał gdzieś razem z całą nadzieją i wiarą w to, że mogło być dobrze.
Gregor ukrył twarz w dłoniach.
-To kompletnie nie tak miało wyglądać. – Szepnął i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Robił wszystko, byle tylko nie spojrzeć właśnie na mnie. Trwaliśmy tak w ciszy, a ja uważnie obserwowałam jego twarz. Nie potrafiłam uwierzyć, że to wszystko naprawdę się działo. Zastanawiałam się czy to możliwe, żeby jeden człowiek potrafił tak mocno kogoś zranić. W końcu zatrzymał swój wzrok na nagrodzie, która była zwieńczeniem świeżo zakończonego sezonu i znów spojrzał na mnie. Otworzył na chwilę usta, ale nie wydostało się z nich żadne słowo. Musiało minąć naprawdę dużo czasu, zanim zaczął wbijać kolejne szpilki i ranić nimi coraz mocniej. – Albo właśnie tak to miało wyglądać. Po co mam to ukrywać i kłamać? Miałem cię uwieźć, rozkochać i wykorzystać, a ty byłaś na tyle głupia, że uwierzyłaś, że możesz być dla mnie kimś więcej. Być kimś więcej dla wielkiego Gregora Schlierenzauera? – Patrzył na mnie z kpiną. – Powiedziałem ci jak bardzo nienawidzę Thomasa, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że nie dałem ci żadnego sygnału, a ty nie zareagowałaś. Był sygnał, Ingrid. – Dodał, kiedy zszokowana otworzyłam szerzej oczy. – To był twój sygnał, żebyś mogła uciekać w podskokach. Jesteś siostrą Thomasa. Thomasa, którego nienawidzę. – Skrzywił się z niesmakiem i zmarszczył czoło. – Czy naprawdę myślałaś, że to mogło być coś więcej niż próba udowodnienia mu, że jestem lepszy i zawsze wygram? – Prychnął. – Ingrid..
Wybiła północ. Wybiła północ a ja się rozpadłam. Wybiła północ a ja już nigdy miałam nie być tym samym człowiekiem, którego oglądałam każdego dnia w lustrze. Wybiła północ. Zaczął się kolejny dzień.
Są takie dni, które zmieniają nas nie do poznania. Jednego wieczoru patrzymy w lustro i wyglądamy jak milion dolarów, ale drugiego nie jesteśmy już w stanie poznać samych siebie. Są takie dni, które zapadają w naszej pamięci na zawsze. Są konkretne daty, które mają taki wpływ na nasze życie, że co roku tego samego dnia, bierzemy w ręce gruby koc, kilka tabletek nasennych i po prostu uciekamy przed światem. Są takie dni dla których chcielibyśmy, żeby rok miał tylko 364 cyfry. Dni niewarte pamięci, ale zapadające w niej najbardziej.
To był koniec naszych dziejów. Dziejów, w których zapisanych zostało ledwie kilka stron. Dziejów tajemniczych i czarnych jak smoła. Dziejów, przepełnionych ogromnym rozczarowaniem i opartych na kłamstwach. Dziejów, które mówią nam, że nigdy nie warto ufać.
Przepłakałam dni, tygodnie, można powiedzieć, że nawet lata. Skończyłam studia, znalazłam pracę, każdego dnia dawałam z siebie jak najwięcej. Ustatkowałam się, nosiłam na palcu pierścionek z pięknym brylantem. Ale nigdy nie zapomniałam. Nie da się wymazać z pamięci osoby, którą tak szczerze się pokochało, która przewróciła twój świat do góry nogami i stała się twoim tlenem w tak krótkim czasie. Nie da się wymazać jej z pamięci, zabić tych wszystkich uczuć w sercu. Starałam się, ale nigdy nie zapomniałam. Nie potrafiłam.

______
No cześć! Znacie słynne powiedzenie: "Wstawiłam pranie, a później pomyślałam, że może ja też się dzisiaj wstawię"? Ja pozwoliłam sobie trochę je zmodyfikować i wyszło: "Wstawiłam pranie, a później pomyślałam, że może dziś w końcu wstawię to COŚ?" I oto jest! Nie wiem czy to najodpowiedniejsza chwila, ale dzięki "Whatever It Takes" w mojej głowie pojawił się ostatni element tej układanki i chyba to jest ten czas, kiedy należy ogłosić początek. Nie wiem jakie to będzie, naprawdę. Chciałabym spełnić wszystkie wasze oczekiwania, ale czasami po prostu może mi się to nie udać. Jednak będę się starać. Najmocniej jak tylko potrafię.
Dziękuje za każde miłe słowo pod wpisem: "bohaterowie". Tak, to byli bohaterowie. Femme już po prostu ma to do siebie, że u niej wszystko musi być inne i lubi wydziwiać. Nic na to nie poradzimy. Naprawdę dziękuje za każde pojedyncze słowo. Dzięki wam uwierzyłam, że ta historia ma sens i chcę mi się tutaj być. Chcę mi się powiedzieć START. 
No to co? ZACZYNAMY!
PS.1 Dziękuje też za wsparcie w kwestii matury. To w rzeczywistości ekstra zabawa! 
PS.2 Wszystkie zaległości u was nadrobię w ciągu tygodnia.
PS.3 Chcecie być w jakiś sposób informowani o nowych postach? Nie mam w zwyczaju o to pytać, ale niestety nie będę robić tego publicznie za pośrednictwem swojego konta na twitterze. 
EDIT: Jednak będę. Zapraszam tu.

wtorek, 7 lutego 2017

bohaterowie

Ingrid MORGENSTERN

Nasza historia nie zaczęła się wcale jakoś wyjątkowo. W rzeczywistości nasza historia nigdy nie mogła mieć swojego początku, a tym bardziej zacząć się wyjątkowo. Można powiedzieć, że to były po prostu moje i jego dzieje, krótkie momenty, które zapadają w pamięci na wieczność. Nie było żadnych przypadkowych spotkań w knajpie na rogu; nie wpadliśmy na siebie też przy półce w księgarni, kiedy szukaliśmy dzieł naszych ulubionych autorów. Nie kupowaliśmy pieczywa w tej samej piekarni. Moja i jego „historia” zaczęła się w zwykły, szary dzień. Wiatr wiał z prędkością 10m/s, panowały fatalne warunki pogodowe. Jednak nie był on wcale najmroźniejszym dniem tamtej zimy, nie zaczynały się też roztopy. Nie odróżniał się niczym spośród pozostałych dni zimnej pory roku, ale mimo wszystko zapadł w mojej pamięci najbardziej ze wszystkich. Najwyraźniej. Zapamiętałam każdy szczegół, każdy najmniejszy element i katowałam się nimi na przestrzeni kolejnych lat swojego życia. Przypominałam sobie je i zastanawiałam się jak to jest, że wystarczy chwila, żeby poznać kogoś i odnaleźć w nim swoje odbicie, znaleźć w nim cząstkę samego siebie. Wyidealizować ją w swojej głowie i zatracać się w niej każdego dnia na nowo, myśleć o tym dwadzieścia cztery godziny na dobę. Aż w końcu zacząć tym żyć. Oddychać. Funkcjonować. Dzięki tej małej cząstce znienawidziłam swoje dotychczasowe życie i zapragnęłam czegoś więcej, kogoś więcej. Potrzebowałam rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu, otworzyć się na nowe doznania. Myślałam, w którym dokładnie momencie w naszych dziejach ktoś postawił pierwszą wielką literę. Czy to był Thomas czy sam Gregor? A może ja? Może to Ingrid Margot Morgenstern była wszystkiemu winna, bo po raz pierwszy się zaangażowała? Ja i on nie byliśmy wyjątkowi.

i was choking in the crowd / living my brain up in the cloud / falling like ashes to the ground / hoping my feelings, they would drown / but they never did, ever lived, ebbing and flowing / inhibited, limited / till it broke up and it rained down / it rained down, like..

gregor schlierenzauer

Historia? Nasza historia? Mieliśmy swój początek i koniec, kilka epizodów i jeden wielki punkt kulminacyjny, ale czy ona kiedykolwiek istniała? Nie nazwałbym tego żadną historią. To było krótkie zdarzenie, kilka ciepłych słów, gładzenie opuszkiem palca ciepłej skóry i jej perlisty uśmiech. Nie mieliśmy nic więcej i niczego więcej nie potrzebowaliśmy. Miałem swoją własną historię. Skoki, które były jak tlen w tym zanieczyszczonym świecie. Wzbijasz się w powietrze i zapominasz o całym otaczającym świecie. Na pięć/osiem sekund możesz poczuć się jak ptak i patrzeć na wszystkich z góry. Obserwujesz otoczenie i zastanawiasz się, co jest z nim nie tak, dlaczego tak bardzo odbiega od twoich norm, jest takie zwyczajne. W twojej głowie buduje się wtedy teza, że możesz więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek, że możesz pokazać temu światu jak wiele jesteś w stanie osiągnąć, jeżeli tylko uwierzysz w siebie. To wkrótce procentuje. A ty nie chcesz się zatrzymywać. Kiedy wygrywasz konkurs za konkursem, medal za medalem, w tak młodym wieku, myślisz, że jesteś panem świata. Przyzwyczajasz się, że osiągasz sukces i oczekujesz więcej i więcej. Myślisz, że niepowodzenia to błędy, których nie możesz popełniać, bo sprawiają, że się cofasz i twoja koncepcja „krok za krokiem” zmienia kąt swojego przeznaczenia. W takich momentach twoja pewność siebie sięga chmur, nie ma dla ciebie granic. Myślisz, że korzystasz z życia, masz w rękach wszystko, co najcenniejsze. Później jednak uświadamiasz sobie, że w młodości poszedłeś o jedną ścieżkę za daleko, że po prostu zmarnowałeś swoje życie. Niby w dorobku brakuje ci jedynie złotego medalu igrzysk olimpijskich, jednak prócz skoków, nie masz nic więcej. Stajesz w miejscu i zastanawiasz się czy masz jeszcze w sobie jakieś uczucia? Później zdajesz sobie sprawę z tego, że niemożliwe jest wygrywać cały czas. Obracasz głowę w prawo, w lewo, patrzysz przed siebie, ale wokół nie ma nic. W twojej głowie jest tylko jedna myśl: ile, do cholery, można dusić w sobie uczucia? 

i was broken from a young age / taking my soul into the masses / write down my poems for the few / that looked at me, took to me, shook to me, feeling me, singing from heart ache from the pain / take up my message from the veins / speaking my lesson from the brain / seeing the beauty through the..

Poznaliśmy się przypadkiem. Tak, to był zdecydowanie zwykły przypadek. Koniec Turnieju Czterech Skoczni oznaczał ogromną imprezę, podczas której skoczkowie świętowali swoje sukcesy oraz opijali smutki; dokonywali rachunku swojej kariery; zastanawiali się czy to wszystko ma jeszcze sens. Nigdy nie pasowałam do tego świata, ale próbowałam, chociaż udawać ze względu na Thomasa, więc przyjeżdżałam na najważniejsze konkursy w jego karierze. Wiedziałam jak bardzo mu na tym wszystkim zależy, jak bardzo zaciskał pięści z niemocy, kiedy wszystko się waliło, kiedy jego marzenia uciekały z rąk i wpadały w ramiona młodszego kolegi z kadry. Nie rozumiałam tego świata jednak widziałam więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać – mój brat wątpił. Jego oczy zdradzały mi, że się boi; wyraz twarzy pytał mnie czy jeszcze warto; ciało krzyczało, że on dłużej już tak nie da rady. Widmo porażki tańczyło nad nim walca i przygniatało prawą dłonią do podłogi. Zawsze uważałam go za wzór, którego nie można złamać, jednak tamtego dnia po raz pierwszy przeraziłam się, że to koniec. Mocno zaciskałam kciuki, kiedy wzbijał się w powietrze i szeptałam pod nosem ciche błagania, ale to nie pomogło. Thomasowi nie udało się wygrać. Wróciliśmy do jego mieszkania tuż po ogłoszeniu ostatecznej klasyfikacji turnieju i usiedliśmy w kuchni, pijąc kawę. Trwaliśmy w ciszy, biliśmy się w głowie z własnymi myślami. Thomas nie pokazywał po sobie, że jest załamany, ale wyraźnie coś było nie tak. To nie był mój uśmiechnięty braciszek, który zarażał energią i zawsze parł do przodu. To był zaledwie cień, nikła poświata, ograniczająca naszą widoczność. Nie chciałam zostawiać go samego, ale kompletnie nie nadawałam się do pomagania innym ludziom, dlatego poszłam do pokoju, który na kilka dni stał się moim i schowałam się pod kołdrę. Kilka godzin później, z lekkiego snu obudziło mnie skrzypnięcie drzwi i cicho wypowiedziane moje imię. Odgarnęłam włosy ze swojej twarzy i spróbowałam wyostrzyć wzrok. Thomas wytłumaczył mi, że musi się rozerwać, zapytał czy odbiorę go z imprezy, wysłał wiadomość z adresem klubu i poszedł. Zgodziłam się. W tamtym momencie zrobiłabym dla niego wszystko. To prawdopodobnie ta decyzja zmieniła całe moje życie.
Czy następnego dnia cokolwiek było jeszcze takie samo? Nie, z pewnością nie. Kiedy otworzyłam rano oczy, nie mogłam jeszcze tego wiedzieć, wtedy to był zwykły dzień, kolejne dwadzieścia cztery godziny, pełne wzlotów i upadków. Dzisiaj natomiast jestem pewna w stu procentach, że tamten jeden wieczór zmienił wszystko i już nigdy później moje życie nie wyglądało tak samo. Mogłabym bez problemu podzielić je na dwa etapy – 20 lat funkcjonowania przed spotkaniem Gregora i wszystko to, co wydarzyło się później. Nagle zaczęłam angażować się w życie, do którego nigdy nie pasowałam i, o zgrozo, polubiłam je. Zrezygnowałam ze swojego idealnego świata dla chwil zapomnienia, dla kilku momentów w miejscach, których dotąd nie znałam, ale były tak inspirujące, że nie byłam w stanie powiedzieć nie. Chęć poznania czegoś nowego była na tyle pociągająca, że nie potrafiłam się wycofać, chociaż rozum podpowiadał mi, że robię źle. Ale byłam szczęśliwa. Nikt nie mógł zabronić mi być szczęśliwą.
Telefon rozdzwonił się dokładnie o 1:04. Siedziałam na łóżku owinięta kocem i trzymałam w dłoni kubek z parującą herbatą, która rozlała się po pościeli, kiedy tylko się wzdrygnęłam. Popatrzyłam w kierunku urządzenia i westchnęłam z rezygnacją. Ostatnie, czego w tym momencie chciałam, było wyciąganie pijanego Thomasa z imprezy. W końcu wstałam i przejechałam palcem po ekranie, kierując się w stronę zielonej słuchawki. To było jedynie zwykłe połączenie, jedno z wielu, któro przerywa nocny spokój, ale ja nigdy nie przestałam o nim myśleć, nigdy nie potrafiłam wymazać go z pamięci. A co, gdybym wtedy nie odebrała tego telefonu? Czy spadłabym w przepaść i z ogromnym pluskiem rozerwała spokojną taflę oceanu, czy może czekał na mnie lepszy scenariusz? Czy to wszystko potoczyłoby się inaczej?


you're the face of the future, the blood in my veins, oh-ooh / the blood in my veins, oh-ooh

Nasza historia nie zaczęła się wcale jakoś wyjątkowo. Gregor nie wylał na mnie butelki czerwonego wina i nie zniszczył mojej ulubionej białej bluzki, nie potrącił mnie łokciem ani barkiem. Gregor po prostu stanął przede mną lekko podpity i próbował zrozumieć sytuację. Miał na głowie różową czapkę, która sugerowała, że to on świętuje dzisiaj największy sukces i zieloną pelerynę przywiązaną na szyi. Nie dodawało mu to żadnych punktów do wyglądu, lecz wręcz odejmowało, ale chłopak się cieszył i to było najważniejsze. W tamtym momencie zrozumiałam jak bardzo pragnęłam pobalować razem z nimi. To jednak było niemożliwe i bardzo ciążyło mi na duszy. Chciałam jak najprędzej uciec z tego miejsca, miasta i wrócić do swojego życia. Dzieliła mnie od tego tylko jedna noc. Jedna noc.
-Szukam Morgensterna, widziałeś gdzieś? – Krzyknęłam, próbując przekrzyczeć głośną muzykę. Ten tylko skrzywił się mocno, jakby przepijał właśnie whisky z lodem i wystawił swoje zęby. Nie był zadowolony z tego pytania, a ja kompletnie nie rozumiałam o co może mu chodzić. Chciałam tylko usłyszeć odpowiedź, udać się do wskazanego przez niego miejsca, wrócić do domu i zakopać się pod kołdrą. Czy wymagałam tak wiele?
-To przestań i chodź się napić. – Nie zdążyłam nawet przetrawić sensu jego słów a już byłam w połowie drogi do baru. Ogromna dłoń Gregora wisiała na moim ramieniu i ciągnęła za sobą. Miałam wrażenie, że po przekroczeniu progu budynku wszystko nagle się zmieniło, a ja nie wiedziałam dlaczego i w jakim celu. Dokąd to wszystko zmierza? Nagle straciłam panowanie nad swoimi decyzjami i postępowaniem. Musiałam to zatrzymać. Jak najprędzej, dlatego kategorycznie zaprzeczyłam, kiedy ujrzałam przed sobą kieliszek po brzegi wypełniony przeźroczystą substancją. Wódka. Obaj spojrzeli na mnie z niezrozumieniem i zakłopotaniem. No bo jak można na największej obecnie imprezie w całej Austrii odmówić spożywania alkoholu? Niespotykane.    
-Przyjechałam samochodem. – Pomachałam im przed oczami kluczykami. – Po Thomasa.
-Thomas, Thomas.. – Powtórzył imię mojego brata ze zniecierpliwieniem i odłożył pusty kieliszek na wysoki bar. Młody mężczyzna po drugiej stronie lady zaczął znów zapełniać szkło, uważnie obserwując reakcję mojego towarzysza. Temat skoczka go drażnił, nie próbował nawet tego ukrywać. Wlał w siebie kolejną porcję alkoholu i popatrzył na mnie wyczekująco. Z dystansem. Złością. Gniewem.  – Dziewczyna? Narzeczona? Po cholerę tak się o niego martwisz?
-Siostra. – Wtrąciłam, zanim rzucił w moim kierunku kolejne pytanie. Jego ton nie był przyjemny. Musiałam działać. – Jestem jego siostrą.
Zobaczyłam błysk w jego oczach, nikły uśmiech na twarzy. Na początku miałam wrażenie, że tylko sobie to wyobrażam, że widzę to, co chcę zobaczyć. Później zadałam sobie sprawę z tego, że to dzieje się naprawdę. Za machnięciem czarodziejskiej różdżki stał się bardziej uczuciowy, nagle zaczął okazywać emocje.
-Siostra. – Powtórzył, ale jakby w pustą przestrzeń. Jakby trawił sens tego słowa. – Jesteś siostrą Morgensterna? – Zmarszczył czoło i spojrzał na mnie jak gdyby szukał potwierdzenia. Pokiwałam głową, a on uniósł prawy kącik ust do góry i uśmiechnął się w pustą przestrzeń. Później spojrzał na mnie. – Więc jestem Gregor. – Szepnął, ale szybko zrozumiał, że jego głos był bardzo cichy. – Gregor.
-Ingrid.

you're the face of the future, the blood in my veins, oh-ooh / the blood in my veins, oh-ooh

Kiedy przypominam sobie później tę sytuację, za każdym razem zastanawiam się dlaczego czerwona lampka w mojej głowie wtedy milczała, dlaczego nie zapaliła się najjaśniej jak tylko potrafiła i nie kazała mi uciekać gdzie popadnie? Wyjść z tego budynku, wrócić do domu i wyjechać jak najdalej się da? Dlaczego to ostrzegawcze światełko milczało i pozwoliło mi się zainteresować, stwierdzić, że to może skończyć się dobrze? Bo z perspektywy czasu jestem w stanie powiedzieć, że jeszcze nigdy nie było potrzebne mi równie bardzo jak wtedy. Jestem w stanie powiedzieć, że ten dialog, ta jedna rozmowa i kilka przypadkowo wypowiedzianych słów, miało wpływ na całe moje późniejsze życie. Kiedy przypominam sobie tę sytuację, zastanawiam się dlaczego zwykłe, przypadkowe spotkanie jest w stanie tak bardzo zamieszać w naszym życiu, sprawić, że ono przewraca się do góry nogami. Szukam wtedy odpowiedzi czy mogłam to przewidzieć. Czy w którymś momencie mogłam otworzyć szerzej oczy i zobaczyć więcej niż zobaczyłam. Później uświadomiłam sobie jednak, że nasze dzieje miały skończyć się już na prologu. Tusz w piórze nie zdążył jeszcze nawet przyschnąć, a my już pakowaliśmy walizki i usuwaliśmy się w cień. Później uświadomiłam sobie, że nasz wstęp nie był kolorowy, nie był nawet szary. Miał najintensywniejsze odcienie czerni, które łączy się w jedność z ciemnym jak smoła niebem. Później uświadomiłam sobie, że miłość roztrzaskuje się o ziemię i znika jak płatek śniegu na rozgrzanej dłoni. Nic nie trwa wiecznie, nic nie jest takie jak sobie to wymarzymy. Czasami tylko zbyt mocno ufamy, zbyt mocno się angażujemy. Wierzymy w ludzi, w których nigdy nie powinniśmy uwierzyć. Podążamy ścieżkami, które w pierwotnej wersji naszej mapy, znajdowały się kilkaset kilometrów od naszych dróg. Przypominam sobie, że każde wypowiedziane słowo zostaje z nami już na zawsze. Przypominam sobie, że osoby, które kochamy najbardziej, najbardziej ranią. Przypominam sobie, że to inny dzień zapamiętałam najbardziej ze wszystkich.

you're the face of the future, the blood in my veins, oh-ooh / the blood in my veins, oh-ooh

_______
Czuje, że to jedyna rzecz, w której będę potrafiła się odnaleźć i wrócić do pisania. Niestety, przewidywany pocżątek to druga połowa maja/czerwiec. Matura to nie bzdura. Czy coś. 
Co wy na to? (Na dole strony znajduję się ankieta)
PRZEWIDYWANY START: 19 maja 2017 roku.

Czy przeczytałaś post znajdujący się powyżej?