Usiadłam na podłodze i wzięłam do
ręki białą kartkę, która kilka sekund wcześniej spadła ze sprzątanej przeze
mnie komody. Przejechałam dłonią po jej wierzchu, żeby pozbyć się z jej
powierzchni kurzu, który zdążył się nagromadzić przez ostatnie pół roku.
Wstrzymałam powietrze i ją otworzyłam. Przed moimi oczami pojawiło się kilka
zdań, których zdążyłam się nauczyć już na pamięć, które od czasu do czasu
rozbrzmiewały w mojej głowie i nie dawały mi spać. Termin wyznaczony na
zaproszeniu zbliżał się wielkimi krokami, a ja wciąż nie podjęłam żadnej
decyzji. Były takie momenty, kiedy chciałam wykrzyczeć światu, że moja obecność
na tym ślubie to decyzja właściwa, ale kiedy tylko brałam do ręki telefon,
wypełniało mnie tysiące wątpliwości. Nagle traciłam całą odwagę i zdrowy
rozsądek zabraniał mi wykonać połączenia i powiedzieć, że się zgadzam.
Zabraniał mi przerwać milczenia, które sama zapoczątkowałam i zdobyć się na
powrót do przyszłości. Nie byłam na to gotowa. Minęły lata, ale wciąż nie byłam
na to gotowa. Zamknęłam zaproszenie i włożyłam je do pudełka wraz z innymi
kartkami. To nie był ten czas. Kolejny już raz.
Właściwie to ja nie miałam nawet
pewności czy numer, który oglądałam już tysiące razy na ekranie swojego
telefonu wciąż jest aktywny. Być może został wyrzucony do kosza już dawno temu
i odszedł w zapomnienie raz na zawsze. Być może patrzyłam na ciąg dziewięciu
cyfr i zastanawiałam się czy wykonać połączenie zupełnie niepotrzebnie,
ponieważ usłyszałabym tylko puste pikanie. Być może. Ale nigdy nie
miałam odwagi tego sprawdzić. Żyłam nadzieją, że któregoś dnia zadzwonię i
usłyszę w słuchawce sygnał oczekiwania lub jego mocny głos. Wierzyłam,
że on naprawdę mógł czekać na ten telefon i odetchnie w końcu z ulgą, kiedy
rozpozna mój szept. Jednak wiedziałam też, że minęło cholernie dużo czasu.
Świat nie stanął w miejscu i to mogło się już nigdy nie wydarzyć. Wiedziałam,
że są rany, których nie da się wyleczyć. Zostają w nas na zawsze i mimo że na
pierwszy rzut oka ich nie widać, ranią nas w najmniej spodziewanym momencie.
Czasami nasz plan po prostu nie wypala. Nigdy nie ulega realizacji.
Właściwie to nie miałam też pewności czy nie
wysłał tego zaproszenia z czystej przyzwoitości. Mogło być przecież tak, że
zapisał mnie na liście gości tylko z grzeczności, żeby mieć czyste sumienie i
poczucie spełnionego obowiązku. Może po prostu chciał żyć ze świadomością, że
zawsze zachowywał się według mnie w porządku i cała wina braku kontaktu leży po
mojej stronie. Być może tak było. Jednak nigdy nie potrafiłam dopuścić
tej myśli do swojej świadomości. Zawsze usprawiedliwiałam się tłumaczeniami, że
postąpiłam właściwie i nie żałuje tej decyzji. Powtarzałam sobie, że to dzięki
niej jestem w miejscu, w którym obecnie się znajduje, że to jej wszystko
zawdzięczam. Ale czy byłam z tego dumna? Czy tego właśnie oczekiwałam od życia?
W pewnym momencie sama już przestałam wierzyć w swoje puste mrzonki. Tak, wina
leżała tylko i wyłącznie po mojej stronie. Bo byłam tchórzem i trochę
przygniotła mnie rzeczywistość. To mój brak odwagi doprowadził mnie do tego
wszystkiego, co w tamtym momencie miałam. Nic więcej. W jednej chwili
powtarzałam sobie, że czekam tylko na jakiś impuls, który udowodni mi, że to
wszystko można jeszcze naprawić, a w drugiej ignorowałam palący znak w postaci białej
kartki i wkładałam ją do pudełka. Wszystko było nie takie jak
powinno. Byłam tchórzem.
when your dreams all fail / and the ones we hail
/ are the worst of all / and the blood's run stale / i wanna hide
the truth / i wanna shelter you /
but with the beast inside / there's nowhere we can hide
Kolejny raz ta kartka trafiła w
moje ręce trzy tygodnie później w Innsbrucku. Wyciągnęłam ją z pudełka, kiedy
rozpakowywałam jego zawartość i ustawiałam ją na półce. Kilka dni później
drżącymi dłońmi znów ją otworzyłam i wlepiłam wzrok w ciąg zdań, które zapisane
były w jej wnętrzu. Dwa tygodnie. Zostało jedynie dwa tygodnie. Rozum
podpowiadał mi, że najwyższy czas wyrzucić ją do kosza i po prostu zapomnieć.
Miejsca z pewnością były już dawno zarezerwowane, dokładna lista gości podana,
wszystko dopinało się właśnie na ostatni guzik. Przepadło. Jednak mój sentyment
i wiara, że komuś jeszcze na mnie zależy i o mnie pamięta, była silniejsza ode
mnie. Tęsknota nie pozwalała mi podrzeć zaproszenia, które z pewnością on kiedyś
trzymał w swoich dłoniach i kolejny raz przekreślić szansy na odbudowe mostów,
które spłonęły na trasie, którą podążałam. Przyłożyłam papier do piersi i
spróbowałam pokonać pragnienie rozpłakania się. Chciałam być silna dla samej
siebie, jednak nie wytrzymałam. Po moich policzkach popłynęło kilka
pojedynczych łez, które chwilę później zamieniły się w potok, który swoją
prędkością niszczył wszystkie bariery stojące mu na drodze. Opadłam na podłogę
i oparłam się o świeżo malowaną ścianę, ale kompletnie się tym nie
przejmowałam. Moje uczucia w końcu stały się dla mnie najważniejsze i ból
skrywany gdzieś wewnątrz, ujrzał światło dzienne i pokazał jak przerażająco
silny był. Bo uczucia kumulowane przez lata rosną na sile, by w najmniej
spodziewanym momencie uderzyć i pokonać człowieka swoją mocą. Ja czułam się
przegrana. Poległam i nie potrafiłam podnieść się z krwawego pola bitwy, które
ja sama zbudowałam. To była porażka największa ze wszystkich w całym moim
życiu. Porażka, której każda pojedyncza cegiełka została ustawiona tylko i
wyłącznie przez moje ręce. Od pierwszej warstwy fundamentów po wstawienie
okien. To właśnie przerażało mnie najbardziej i ten strach ujrzał w moich
oczach Lucas, kiedy tylko stanął w progu pokoju, w którym przebywałam. W jego
oczach kłębiło się tysiące pytań a ja kolejny raz nie byłam gotowa odpowiedzieć
na żadne z nich. Wyciągnęłam w jego kierunku jedynie dłoń i rozpłakałam się
jeszcze bardziej. Nie minęło kilka sekund, a on przytulał mnie do swojego ciała
i powtarzał jak modlitwę, że będzie dobrze. Nie będzie. Nie mogło być.
Nie miałam na to żadnej nadziei. To była moja meta. Ostatni raz chwyciłam
zaproszenie i wiedząc, że obserwuje każdy mój ruch, przejechałam jeszcze raz po
wygrawerowanym na czarno imieniu i nazwisku swojego brata, pragnąc przekazać mu
jak ważne przesłanie ono w sobie kryło.
/
-Dlaczego nigdy nie interesowała
cię moja przeszłość?
Nie miałam pojęcia ile godzin
przeleżałam w swoim łóżku, ale kiedy tępy ból w mojej czaszce ustąpił, już
dawno zapadł zmrok. Uniosłam się do pozycji siedzącej i nieobecnym wzrokiem
wpatrywałam się w pustą przestrzeń. Tak, czasami pozwalałam sobie na chwilę
zapomnienia i popłakiwałam w kącie przez dokładnie dwie minuty myśląc o
przeszłości, ale później unosiłam głowę do góry i powtarzałam sobie, że liczy
się to, co jest teraz i tutaj. Tamtego dnia jednak, moja mała tajemnica wyszła
na jaw i nie trwała jedynie kilku minut. Trwała kilkanaście godzin i musiała
się spotkać z oceną innego człowieka. Tak, Lucas. Przez dwa lata związku nie
pozwoliłam mu się poznać od strony płaczliwej beksy, która ma jakiś bagaż
doświadczeń, aż nagle w kilka sekund obraz mnie w jego oczach drastycznie się
zmienił. To nie był odpowiedni czas na dzielenie się swoimi tajemnicami, ale
przecież nie mogłam już dłużej czekać. Dlatego zadałam mu te pytanie. To miało
pokazać, że zaczynamy rozmawiać na poważne dla mnie tematy.
Lucas obserwował mnie uważnie i
lekko uśmiechnął się, kiedy usiadłam obok niego na kanapie w salonie i
przerwałam uciążliwą ciszę. Szybko wyłączył telewizor i uniósł się do pozycji
siedzącej. W ręce trzymał talerz z niedojedzonym makaronem, a mi przypomniało
się jak bardzo byłam głodna. Ból brzucha wzmocnił się na samo wspomnienie tego,
jak ten człowiek wyśmienicie gotował.
-Naprawdę myślisz, że nigdy nie
interesowała mnie twoja przeszłość? – Zadał to pytanie tonem, który sugerował,
że niedowierza w to, co mówi. Później złapał mnie za prawą dłoń i zmusił do
uniesienia wzroku na jego twarz.
-Nigdy nie zdawałeś mi żadnych
pytań na ten temat.
-Ingrid, nie zadawałem pytań, bo
wiem, że każdy ma swoją przeszłość, z którą najpierw sam musi się zmierzyć,
żeby być w stanie powiedzieć o niej drugiej osobie. Ufałem ci i wierzyłem, że
kiedyś w końcu ten moment nadejdzie, bo cholernie obchodzi mnie twoja
przeszłość. – Uśmiechnął się delikatnie z tym swoim wrodzonym cwaniactwem i
uniósł przekonująco brew. To chyba był ten gest, który pokochałam w nim
najbardziej. Pokiwałam twierdząco głową. – Niecodziennie spotyka się na swojej
drodze dziewczynę, która nosi nazwisko jednego z najlepszych skoczków
narciarskich na świecie, ale jednocześnie nienawidzi tej dyscypliny z całego
serca. Dziewczyny, która nie utrzymuje kontaktu z nikim ze swojej rodziny, a w
swojej książce telefonicznej ma tylko cztery numery. I w dodatku jest
najlepszym psychoterapeutą w kraju, ale sama jest tak pokręcona, że przez dwa
lata nie potrafiłem jej rozgryźć w ani jednym procencie. Kochanie, naprawdę
jesteś wybitna.
-Moje nazwisko to nie przypadek.
-Wiem. – Odpowiedział z automatu i
znów się uśmiechnął. Lucas taki właśnie był – wiecznie uśmiechnięty, piękny,
przystojny i niezwykle pociągający. Potrafił obrócić każdą sytuacje w coś
dobrego i bez trudu sprawiał, że ciężkie tematy stawały się łatwiejsze do
omówienia. Z nim wszystko wydawało się łatwiejsze. – Ale mam ogromną nadzieje,
że nie spełnią się moje najmroczniejsze wizje i nie jesteś mężatką z
kilkuletnim stażem i dzieckiem na koncie.
-Nie mam dziecka. – Próbowałam się
uśmiechnąć, ale na sto pięćdziesiąt procent na mojej twarzy pojawił się krzywy
grymas. – Nie mam też męża. – Przejechałam kciukiem po jego dłoni, próbując
zebrać w głowie myśli. Nie wiedziałam w jaki sposób ubrać w słowa informacje,
które chcę z siebie wydobyć, więc starałam się przedłużyć tę chwilę najbardziej
jak tylko się da. Przymknęłam na chwilę powieki i przełknęłam ślinę. Oczy
zapiekły od nadmiaru emocji, znów byłam bliska płaczu. Jednak nie mogłam się
poddać. Nie w takim momencie. – Ale mam brata, którego zdradziłam w
najokrutniejszy z możliwych sposobów.
when you feel my heat / look into my eyes
/ it's where my demons hide / it's where my demons hide / don't get too close / it's dark inside / it's where my
demons hide / it's where my demons hide
-Co to znaczy? – Jego ton był
łagodny. Nie krytykował mnie ani nie oceniał przed zbliżającą się katastrofą,
którą miał niedługo poznać. Po prostu słuchał.
-Nie wiem jak to wytłumaczyć. –
Jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach. – Nawet nie mam pojęcia jak i kiedy tak
naprawdę to wszystko się stało, dlaczego, po co. – Ciągnęłam dalej, chociaż
doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że najzwyczajniej w śmiecie bredzę.
-Nigdy nie lubiłam skoków. –
Szepnęłam, czując gorącą łzę, która spłynęła po prawym policzku. – Szczerze ich
nienawidziłam. Gardziłam nimi. Thomas za wszelką cenę próbował zarazić mnie tą
swoją miłością, ale w końcu chyba zrozumiał, że to nie ma żadnego sensu.
Dlatego, kiedy nagle zaczęłam się nimi interesować, on oszalał. Zaczął zabierać
mnie na każdy konkurs, tłumaczył zasady, a ja nie miałam serca mu powiedzieć,
że to nie jego zasługa. – Uniosłam wzrok i spotkałam się z zaciekawionym
spojrzeniem Lucasa. Mój głos wypełnić się goryczą. – Że to nie on nauczył mnie
wszystkich reguł, że to nie dla niego przychodziłam pod skocznie, że to nie z
jego sukcesów się cieszyłam.
-Na początku nie wiedziałam, że
robię źle. Myślałam, że to tylko dobra zabawa. Może coś jakby łapanie
najświeższego powietrza do wykonania oddechu. Chwytanie okazji. To wszystko
wydawało się takie nowe, fajne, ekscytujące. Aż w końcu doszłam do momentu,
kiedy przejrzałam na oczy i zrozumiałam, że nie ma już odwrotu.
Zamilkłam. Nie dlatego, że moja
historia dobiegła końca. Po prostu nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć dalej.
Kiedy zaczynałam myśleć o tym w tamtym momencie, wszystko wydawało mi się takie
błahe, moje problemy stawały się śmieszne i wyimaginowane. Ja jednak nie
potrafiłam z tym żyć. Nie potrafiłam przejść obojętnie obok faktu, że wplątałam
się w chorą relację z największym wrogiem mojego brata, człowieka, który całe
życie stał za mną murem i naiwnie wierzyłam, że Gregor jest dobry i coś do mnie
czuje. Jak mogłam być tak głupia, że uwierzyłam, że mogę cokolwiek dla niego znaczyć,
a Thomas wybaczy mi tę zdradę i przytuli ze wsparciem, życząc szczęścia i
pogody ducha? Ja, która zawsze wszystkim powtarzała, że rodzina w życiu jest
najważniejsza, więzy krwi mają ogromne znaczenie. To wszystko z perspektywy
czasu wydawało się tak śmieszne, że nadawało się na scenariusz na jakąś
wyjątkowo marną komedię.
Wiele razy zastanawiałam się czy
Thomas by mi wybaczył; czy gdyby usłyszał jak to wszystko wyglądało z mojej
perspektywy kilka lat temu, uścisnąłby mnie czule i poklepał po ramieniu,
mówiąc, że nie ma mi tego za złe? Czy powiedziałby wtedy, że doskonale zna
Schlierenzauera i wie do czego jest zdolny, a ja padłam jedynie ofiarą jego
uroku, czułych słówek, słodkich uśmiechów i rozpalających gestów? Oczywiście to
nie jest tak, że twierdziłam, że jestem bez winy. Byłam winna, być może nawet
bardziej od samego Gregora. Być może mój brat by mi wybaczył. Ale wszystko
przekreśliła moja ucieczka, milczenie i udawanie, że nie ma na tym świecie
ludzi, którzy przejęliby się moim zniknięciem. Takich rzeczy się nie wybacza.
Nie zrobiłby tego nawet człowiek o najbardziej dobrodusznym sercu. I ta myśl
przerażała mnie najbardziej. Bo wtedy mogłam jeszcze wypierać z głowy ten
najgorszy z możliwych scenariusz. Ale gdybym zadzwoniła i powitałby mnie ten
mocny i wypruty z uczuć głos, po prostu nie dałabym rady. Mój świat rozpadłby
się u podstaw. Życie w niewiedzy było lepsze.
don't wanna let you down / but I am hell bound
/ though this is all for you / don't wanna hide the truth
-Kto to był?
Wzdrygnęłam się. Rozejrzałam się
po przyciemnionym pokoju, który oświetlała jedynie wysoka lampka ustawiona w
rogu i zrozumiałam, że odpłynęłam myślami gdzieś naprawdę daleko. Spojrzałam na
Lukasa i dopiero wtedy dotarł do mnie sens zadanego przez niego pytania.
Zmrużyłam lekko oczy i odwróciłam wzrok na ramki, które wisiały krzywo na
ścianie.
No bo co takiego mogłam mu
powiedzieć? Słuchaj, to Gregor Schlierenzauer, na pewno kojarzysz gościa,
przecież czasami przyłapuje cię na tym, że oglądasz potajemnie skoki, chociaż
nigdy nie zabroniłam ci robić tego oficjalnie. Wychodzę wtedy szybko z pokoju,
jeszcze zanim usłyszę jakiekolwiek słowo ze strony komentatorów, ale Austriacy
muszą sobie chyba radzić wyśmienicie, bo chodzisz później rozpromieniony cały
wieczór. Być może tę radość wywołuje właśnie największa porażka mojego życia,
być może jest to starszy z rodzeństwa Morgensternów. Po prostu nie mogłam
tego powiedzieć. Nie teraz. Nie było takiej opcji.
-Okej. – Uniósł do góry ręce w
geście poddania. – Nie było pytania.
-Lucas.. – Przejechałam dłonią po
jego gładkim policzku i zmusiłam do popatrzenia sobie w oczy. – Przepraszam.
Obiecuje, że ci powiem. Ale nie dzisiaj. Ani nie jutro. Kiedyś. Okej?
-Okej.
-Okej.
Momentalnie odetchnęłam z ulgą.
Uśmiechaliśmy się do siebie jeszcze przez kilka sekund, a później usiadłam obok
niego, przykryłam nas kocem, który leżał obok i zaczęłam jeść makaron, który
znajdował się na talerzu, nienależącym do mnie. Ostry kurczak delikatnie
podrażniał moje kubki smakowe, sprawiając, że potrafiłam skupić się na
czymkolwiek innym niż nieznośna świadomość, że nie potrafię być w stosunku do
niego zupełnie szczera. Że nigdy nie byłam z nim do końca szczera. Że
prawdopodobnie już zawsze będę mieć przed nim jakieś tajemnice.
-Powinnaś iść na ten ślub. –
Zaczęłam wolniej rzuć makaron, który znajdował się w moim gardle i popatrzyłam
na niego z przerażeniem. – Oni no i tak się pobiorą. Czy tam będziesz, czy cię
tam nie będzie. A nigdy nie wybaczysz sobie, że nie pojawiłaś się na weselu
własnego brata. Czy to nie jest idealna okazja, żeby zacząć wszystko od nowa?
To jasne, zdawałam sobie z tego
sprawę. Przecież nikt nie będzie uzależniał najważniejszych życiowych decyzji
od humorków kogoś, kto X lat temu postanowił spakować walizki i wymazać przeszłość
ze swojej świadomości. Nie wiedziałam nawet czy druga strona nie postanowiła
postąpić identycznie: czy zostały po mnie jeszcze jakiekolwiek pamiątki,
wspomnienia; czy miała jeszcze swój pokój; czy mój pies dożył spokojnej
starości; czy mój dom rodzinny wciąż zamieszkiwali państwo Morgensternowie.
Wpatrywałam się w ścianę przed nami i niedowierzałam w jak wielkie bagno się
wpakowałam.
-Uciekłam pięć lat temu. –
Szepnęłam. – Po prostu zniknęłam z ich życia. I mimo że o niczym nie marzę
bardziej niż o spotkaniu ze swoją rodziną, nie potrafię.
Odłożyłam pusty talerz na stół i
oparłam się o tors Lucasa, przymykając powieki. Cisza, która nas otaczała była
niczym haust wilgotnego powietrza w najgorętsze dni lata. Leżałam, wsłuchiwałam
się w nasze spokojne oddechy i powoli odpływałam. Byłam koszmarnie wycieńczona,
głowa pulsowała mi delikatnym bólem. Minuty mijały, powoli zlewając się w
godziny. Zasypialiśmy.
Obudziłam się nad ranem. Słońce
zaczęła wdzierać się do pomieszczenia przez luki w roletach, oświetlając
delikatnie wnętrze. Przetarłam twarz dłonią by dowiedzieć się, że była lekko
opuchnięta. Rozmasowałam kark, żałując spania w niewygodnej pozycji i wstałam.
Drogę do sypialni pokonałam na palcach, starając się nie obudzić mężczyzny,
który został na kanapie w salonie. Moje próby okazały się jednak bezużyteczne,
bo kilka sekund później drzwi na balkon zamknęły się za mną z głośnym hukiem i
nie musiałam być jasnowidzem, żeby wiedzieć, że obudziłam połowę mieszkańców
bloku. Zapaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem, który delikatnie podrażnił
moje wnętrze. Paliłam rzadko. Nie sprawiało mi to jakiejś uzależniającej
przyjemności.
I nie wiem, co mną kierowało.
Impuls? Zwykłe otępienie? Czysta naiwność? Ale dokładnie dziesięć sekund
później wpisałam na klawiaturze telefonu ciąg dziewięciu doskonale znanych mi
cyfr, nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam go drżącą dłonią do ucha.
Teraz albo nigdy. Albo wygrywamy i
wznosimy się do gwiazd, albo przegrywamy i upadamy z dziewiątego piętra.
Którą
drogą podążymy my?
your eyes, they shine so bright / i
wanna save that light / i can't escape
this now / unless you show me how
___________
Właściwie pogodziłam się już ze świadomością, że ta historia to największa pisarska porażka mojego życia i przeceniłam swoje możliwości. Wczoraj jednak coś się zmieniło. Niekoniecznie wiem co. Po prostu po prawie rocznej przerwie włączyłam Worda, "Demons" i wyszło to wyżej. Dlatego nie tracę czasu, dodaję rozdział i lecę pisać następny. Bo cokolwiek to jest, niech będzie ze mną jak najdłużej. Kocham was, ściskam i całuje.
Też cię kocham
OdpowiedzUsuńSrsly
Za skurwielowatego Gregora i niezbyt wyrozumiałego Morgo też. Czekam i trzymam kciuki za resztę
UsuńA co my tu mamy :D
OdpowiedzUsuńTo nie był najmądrzejszy pomysł z jej strony. Choć Gregor zrobił z nią, co zrobił, to rodziny nie zostawia się nigdy. O rodzinę się walczy za wszelką cenę, bo gdy nadejdą mroczne czasy w naszym życiu, wszyscy przyjaciele się odwrócą: rodzina zostanie. Cieszę się, że choć po tych pięciu latach poszła po rozum do głowy i postanowiła się zrehabilitować i choć na weselu brata się pojawić. Choć na początku rozdziału byłam pewna, że to jednak wesele Gregora będzie...
UsuńI miłość. Strasznie ogłupiające uczucie, jak wiele musimy dla niej ścierpieć, jak wiele błędów w jej imieniu popełnić - oczywiście myśląc, że stąpamy odpowiednią drogą. Ona i tak nas zostawia, albo okazuje się, że tylko mydliła nam oczy.
Lukas ma coś w sobie, za co od razu się go kocha. Mam nadzieję, ze Ingrid wyjaśni sobie i z Thomasem, i z Gregorem - to jest oczywiste, że prędzej czy później jakoś na siebie wpadną - ale pozostanie przy Lukasie. Pomimo wszystko. Bo wchodzenie dwa razy do tej samej rzeki nigdy nie powinno mieć miejsca.
Ściskam, całuje i trzymam kciuki, by wena została jak najdłużej <3
kurtyna runęła,zobaczymy co zgotował dla nich los
OdpowiedzUsuńCzekałam <3 Zdrada brata w imię czego? Pewnie w imię miłości, tej zaślepiającej nawet najbardziej bystrego człowieka. Do wybaczenia, zwłaszcza, że Thomas zna Gregora bardzo dobrze. Mam nadzieje, że odbierze.
OdpowiedzUsuńUwielbiam <3